Kyoko
Administrator
Dołączył: 11 Paź 2009
Posty: 651
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: ♀
|
Wysłany: Sob 18:18, 26 Gru 2009 Temat postu: ONI cz.1 |
|
|
Z tym o czym nie mamy pojęcia nie powinno się igrać. Normalną rzeczą jest ludzka ciekawość ale ona najczęściej prowadzi do zguby a nawet śmierci. Powoduje, że człowiek staje się obłąkany, zagubiony i samotny. Zostaje sam jeden w wielkim świecie, który miażdży do z każdej strony. Nie pomaga tylko pogrąża go jeszcze bardziej i bardziej tak, że zostajemy na samym dnie.
W 1920 roku gazety pisały o zamknięciu szpitala psychiatrycznego. Nikt nie zna dokładnie powodu jego zamknięcia. Pisano jedynie, że szpital bankrutował i nie było innego wyjścia. Co stało się z pacjentami? Mówiono, że wywieziono ich do innych szpitali psychiatrycznym w całym kraju. Ale czy ktoś w to wierzył? Niezupełnie. Ludzie wnioskowali różne teorie na temat tego co stało się ostatniej nocy. Po jakimś czasie z domów znajdujących się przy szpitalu zaczęli masowo wyprowadzać się ludzie. Pakowali się w pośpiechu i uciekali. Jak najdalej. Nikt nie odważył się mówić, każdy się bał. Za wyjątkiem kobiety o imieniu Lucy, która powiedziała w pośpiechu. Była przy tym nerwowa i zdenerwowana. Obawiała się czegoś ale nikt nie wiedział czego. Nerwowo rozglądała się na boki. Jej słowa zszokowały wszystkich.
- Dlaczego wyprowadziła się Pani?
- Nie mogłam już ich znieść...
- Kogo nie mogła Pani znieść. Co wydarzyło się? - Kobieta nerwowo rozejrzała się na boki, po czym znowu zaczęła mówić:
- ONI przychodzili każdej nocy. Stali pod domem i wołali o pomoc. A gdy wychodziło się do nich ONI znikali. Potem widywało się ich postacie stojące nad łóżkiem, po czym rozpływały się w powietrzu.
- Mówili coś kim są i skąd pochodzą?
- Mówili...
- Co takiego?
- Że człowiek nie powinien umierać samotny i opuszczony. Twierdzili, że pochodzą z zakładu psychiatrycznego na wzgórzu.
- Jakieś szczegóły?
- Tylko takie, że oni przerażali...
Po kilkudziesięciu latach miasto opustoszało po czym zostało zburzone jednak wielki szpital psychiatryczny został i nadal stał w nienaruszonym stanie. Jedyne co się w nim zmieniło to to, że był coraz bardziej przerażający. Po pewnym czasie ludzie zapomnieli o nim. Ci którzy wiedzieli o tym, że on tam jest umarli na choroby lub ze starości. Nowe pokolenie nie pamiętało już o tej tragedii, która domagała się jedynie zrozumienia.
W 2006 roku szpital nadal stał na wzgórzu. Samotny i opuszczony. Kupił go jakiś człowiek, który zlecił sprawdzenie budynku i jego przeszłości grupie ludzi, którzy zajmowali się zjawiskami paranormalnymi. Ich
zadanie było proste, sprawdzić w jakim stanie jest budynek i czy nadaje się do zamieszkania. Wśród dziesięcioosobowej grupy był Simon. Od samego początku gdy tam weszli czuł się dziwnie. Przeszywały go dreszcz na myśl o ciemnym budynku.
- Rozdzielamy się. Przeszukamy budynek i wracamy. Nie podoba mi się to miejsce – Powiedział Saimon po czym rozdzielił grupę. Pięć osób udało się w prawo w stronę jadalni i gabinetów zabiegowych. Kolejna grupa wraz z Simonem poszła w przeciwną stronę, gdzie znajdowała się kostnica i pokoje chorych.
Mikela przeraziła kwestia udania się do kostnicy. Chociaż doskonale wiedział, że szpital od dawna jest pusty, coś mu w tym miejscu nie odpowiadało. Czuł przerażenie i lęk. Przed czym? Sam tego dokładnie nie wiedział. Starał się uspokoić myśli tym, że przecież oprócz ich nikogo tam nie ma. Udawało mu się to jedynie przez pierwsze 30 minut. Wtedy radio które niósł Saimon odezwało się:
- Grupa B… - Nastąpił trzask. W radiu słychać było spanikowane krzyki – Grupa B, pomóżcie nam! – Mężczyzna po drugiej stronie krzyczał rozpaczliwie. -
Gdzie jesteście? – Zawołał do radia Saimon.
- W jednym z gabinetów do przeprowadzania sekcji zwłok…!
- Co tam się dzieje!
- Nie wiemy… ale dwóch już nie żyje –
Gdy Saimon to usłyszał przeszedł go po plecach zimny dreszcz. Nie żyją? Ale jak to?
- Grupa A co się z nimi stało? – Jednak głos w radiu nie odpowiedział. Przez chwilę słyszeli wszyscy krzyki przerażonych ludzi, którym towarzyszył płacz.
- Wynosimy się stąd – Powiedział Gerth.
- I zostawimy ich tam? – Saimon spojrzał na Gertha. Lecz on nic nie odpowiedział – Idziemy zobaczyć co tam się stało. Ktoś zawraca? – Spojrzał na 4 ludzi stojących przed nim. Czuł ich strach ale nie powiedział im tego. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrobią reszta może zginąć. Ale co u diabła się tam działo? Dwóch już nie żyło? Saimon miał wiele wersji zdarzenia. Może osunął się kawałek budynku a może? Nie chciał o tym myśleć. Przecież to nie było możliwe żeby szpital nadal był zamieszkany.
Grupa z Saimonem na czele pobiegła w kierunku gabinetów. Nie słyszeli niczego co by mogła wskazywać na miejsce w jakim mogli by się znajdować inni.
- Stójcie! – Rozkazał Saimon. Uklęknął na ziemię i dotknął lepkiej czerwonej cieczy na ziemi.
- Krew! – Wrzasnął z przerażenia Tody.
- Zamknij się! Ktoś z naszych prawdopodobnie jest ranny więc musimy się pospieszyć – Wtedy usłyszeli ciche pojękiwanie dobiegające zza drzwi, które były obok nich. Gerth spojrzał Saimonowi w oczy. Nie chciał tam wchodzić. Nie chciał zobaczyć co za tymi drzwiami może się znajdować. Saimon wyjął pistolet i ostrożnie podszedł do drzwi. Szyld widniejący na nich wskazywał na to, że jest to jeden z wielu gabinetów zabiegowych dla pacjentów. Saimon powoli na palcach odliczył do 3 i szybko otworzył drzwi.
Pierwszy jaki jego odruch był po wejściu tam to wydostanie się stamtąd. Cofnął się i stanął za drzwiami zwracając cały dzisiejszy posiłek. Reszta również cofnęła się od drzwi z obrzydzeniem.
Byli gotowi na spotkanie się ze śmiercią ale nie ze śmiercią w taki okrutny sposób. Saimon ponownie wszedł aby przyjrzeć się dokładniej temu co zobaczył. W gabinecie znajdowało się 5 łóżek operacyjnych. Saimon rozpoznał ludzi, którzy na nich leżeli. Grupa A…
Krew pokrywała większą powierzchnię białych kafelek na ścianach i podłodze? Grupę A rozpoznał tylko dzięki ich twarzą, które doskonale znał. Znał przecież tych ludzi z którymi pracował od niepamiętnych czasów.
Ich palce leżały na podłodze. W ustach mieli rozciągacze, które przy maksymalnym rozchyleniu w ustach powodowały wyrwanie żuchwy i miażdżenie jej. Ale to nie spowodowało ich śmierci. Śmierć spowodował nieprofesjonalne rozcięcie brzucha. Całą anatomie człowieka można było oglądać przez te otwory. Serce, jelita, wątroba. Rozcięcie od krtanie do pępka. Wtedy Saimon zobaczył coś bardziej przerażającego. U jednego z nich nadal biło serce. Widział pulsujący organ. Podszedł. Mężczyzna odwrócił w jego kierunku głowę. Wtedy rozpoznał kim on był. To był Jessy. Jego jedyny i najukochańszy syn.
- Z późno przyszliście – Uśmiechnął się – Oni byli wcześniej.
- Kto?
- ONI!
- Czemu nie umierasz? Przecież powinieneś się wykrwawić!
- ONI powiedzieli, że tutaj się nie umiera. Tutaj się rozpoczyna nowe życie!
- Ale kim się ONI! – Jednak oczy mężczyzny zamknęły się. Saimon stracił jego puls. Spojrzał na resztę swojej grupy. Żałował, że nie zabrał Jessego ze sobą. Przecież on był taki młody. Co on teraz zrobi bez niego?
- Musimy się stąd wydostać! – Powiedział Gerth i poklepał Saimona po ramieniu – Przykro mi z powodu Jessego. Ale już nic nie możemy zrobić – Saimon popatrzał na niego oczami pełnymi łez.
- Masz rację… Musimy się stąd jak najszybciej...
...ciąg dalszy nastąpi...
Post został pochwalony 0 razy
|
|